121448.fb2 Cena ryzyka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Cena ryzyka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

— Wiem dowiedział Reader.

— Jeśli nie potrafisz porządnie żyć, postaraj się przynajmniej umrzeć porządnie…

— Pani nie chciała tego powiedzieć — wpadł jej w słowa Reader.

— Nie bądź taki pewien… Masz do końca widowiska trzy godziny i czterdzieści minut, Jeśli potrafisz utrzymać się przy życiu, świetnie. Forsa jest twoja. Ale jeśli ci się nie uda, spróbuj przynajmniej pokazać coś ludziom. Zapłacili za to.

Reader skinął głowa i wpatrywał się w dziewczynę tak, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć.

— Za chwilę wchodzimy znowu na antenę. Udam, że zepsuł się silnik i wysiądziesz. Thompsonowie postawią teraz wszystko na jedną kartę. Zabiją cię, kiedy tylko i jeśli tylko będą mogli. Rozumiesz?

— Tak — powiedział Reader. — A jeśli mi się uda to spotkamy się kiedyś?

— Próbujesz mnie nabierać? — zacięła ze złością usta.

— Nie. Chciałbym się jeszcze z panią zobaczyć. Mogę?

Popatrzyła na niego dziwnie.

— Nie wiem. Nie myśl o tym. Program zaraz się zaczyna. Najlepiej chyba będzie, jak schronisz się w tym lesie po prawej. Gotowy?

— Tak. Jak mogę się z panią skontaktować? Znaczy się potem.

— Och, Reader, nie uważasz. Idź przez las, aż znajdziesz wyżłobiony przez wodę wąwóz. To niewiele, ale będziesz miał przynajmniej jakąś osłonę.

— Jak mogę się z panią skontaktować? — spytał ponownie Reader.

— Mój numer jest w książce telefonicznej Manhattanu. — Zatrzymała samochód. — O. K., Reader, uciekaj.

Otworzył drzwiczki.

— Zaczekaj. — Pochyliła się i pocałowała go w usta. — Powodzenia, ty idioto. Zadzwoń do mnie, jak ci się uda.

Po chwili biegł już w stronę lasu.

* * *

Minął brzozowo-sosnowy lasek, przebiegł obok wielopoziomowego domu letniskowego odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami wyglądających przez wielkie, panoramiczne okno ludzi. Ktoś z mieszkańców tego domu musiał powiadomić gang, bo kiedy dotarł do wąwozu, o którym mówiła mu Janice Morrow, mordercy byli tuż za nim. Ci spokojni, kulturalni, przestrzegający prawa ludzie nie chcą, żeby uciekł, pomyślał ze smutkiem Reader. Chcą zobaczyć mord. A może pragną ujrzeć, jak ledwo uchodzi z życiem.

Na jedno właściwie wychodziło.

Wpadł do wąwozu, ukrył się w gęstych krzakach i leżał bez ruchu. Na obu skarpach pojawili się Thompsonowie. Szli powoli wypatrując jakiegokolwiek poruszenia. Gdy przechodzili obok miejsca, gdzie leżał, Reader wstrzymał oddech.

Usłyszał bliski huk wystrzału, ale bandyta strzelał tylko do wiewiórki. Wiła się przez chwilę z bólu, a potem znieruchomiała.

Leżąc tak w krzakach, Reader usłyszał warkot helikoptera studyjnego, unoszącego się nad wąwozem. Zastanawiał się, czy kamery były skierowane na niego. Było to możliwe. A jeśli ktoś widzi, jakiś Dobry Samarytanin, w jakiej znalazł się sytuacji, to może przyjdzie mu z pomocą.

Patrząc tak w niebo na helikopter, Reader nadał swej twarzy pełen czci wyraz, złożył ręce i zaczął się modlić. Modlił się po cichu, bo zebrane przed telewizorami audytorium nie lubiło religijnej ostentacji, ale jego usta poruszały się. To był przywilej każdego człowieka.

Miał na ustach prawdziwą modlitwę. Kiedyś, ktoś z telewidzów, potrafiący czytać z ust, wykrył, że uciekinier udaje odmawianie pacierza, a w rzeczywistości recytuje tabliczkę mnożenia. Dla tego człowieka nie było już ratunku!

Reader skończył się modlić. Zerkając na zegarek stwierdził, że pozostały mu jeszcze prawie dwie godziny.

A on nie chciał umierać! To nie było tego warte, obojętne ile mu wypłacą! Musiał być szalony, kompletnie szalony, żeby się na to zgodzić.

Wiedział jednak, że nie była to prawda. I przypomniał sobie, jaki był wtedy świadomy tego, co czyni.

* * *

Tydzień temu, mrużąc oczy w ostrych światłach reflektorów, stał w studio programu „Cena Ryzyka”, a Mike Tery ściskał mu rękę.

— A więc, Mr. Reader — spytał uroczyście Terry — czy zna pan reguły gry, w której ma pan uczestniczyć?

Reader skinął głowa.

— Jeśli je zaakceptujesz, Jimie Reader, będziesz przez tydzień człowiekiem ściganym. Będą cię tropić mordercy, zawodowi mordercy, ludzie ścigani przez prawo za inne zbrodnie, którym, na mocy Ustawy o Świadomym Samobójstwie, zagwarantowano bezkarność za to jedyne zabójstwo. Będą próbowali cię zabić, Jim. Rozumiesz?

— Rozumiem — odparł Reader. Rozumiał również to, że jeśli przez ten tydzień zdoła utrzymać się przy życiu, otrzyma dwieście tysięcy dolarów.

— Pytam po raz ostatni, Jimie Reader. Nie zmuszamy nikogo do gry, gdy stawką w niej jest śmierć. Czy chcesz grać?

— Chcę — powiedział Reader.

Mike Terry zwrócił się do widowni. — Panie i panowie, mam tutaj kopię wyczerpującego testu psychologicznego, który na naszą prośbę przeprowadził na Jimie Readerze bezstronny instytut badań psychologicznych. Kopie takie zostaną przesłane każdemu, kto ich zażąda, po uiszczeniu przez tą osobę opłaty w kwocie dwudziestu pięciu centów na pokrycie kosztów wysyłki. Test wykazuje, że Jim Reader jest w pełni władz umysłowych, zrównoważony i całkowicie odpowiedzialny pod jakimkolwiek względem. — Tu zwrócił się do Readera.

— Czy nadal chcesz stanąć do współzawodnictwa, Jim?

— Tak, chcę.

— Świetnie! — krzyknął Mike Terry. Jimie Reader, poznaj swoich przyszłych morderców!

Na scenę, witani gwizdami publiczności, weszli ludzie z gangu Thompsona.

— Proszę na nich spojrzeć, proszę państwa — powiedział z nieukrywana pogardą Mike Terry. — Proszę tylko na nich spojrzeć! Antyspołeczni, z gruntu zdeprawowani, kompletnie amoralni. Ci ludzie nie mają innego kodeksu, poza spaczonym, kodeksem kryminalistów, żadnego honoru, poza tchórzliwym honorem mordercy do wynajęcia. Są ludźmi skazanymi, skazanymi przez nasze społeczeństwo, które nie na długo usankcjonuje ich działalność. Czeka ich przedwczesna i niechlubna śmierć.

Widownia przyjęła te słowa aplauzem.

— Co masz do powiedzenia, Claude Thompson? — spytał Mike Terry. Claude, rzecznik Thompsonów, podszedł do mikrofonu. Był szczupłym, gładko wygolonym, staromodnie ubranym mężczyzną.

— Uważam — powiedział ochryple — uważam, że nie jesteśmy gorsi od innych. Znaczy się, jesteśmy jak żołnierze na wojnie, oni też zabijają. A popatrzcie na łapownictwo w rządzie i w związkach. Każdy dorabia sobie na boku.

Byt to właśnie nie trzymający się kupy kodeks Thompsonów. Ale jakże szybko, z jaką precyzją Mike obalił argumentację mordercy! Pytania Terry’ego wrażały się prosto w plugawą duszę tego człowieka.

Pod koniec wywiadu, Claude Thompson wycierał spoconą twarz jedwabną chusteczką i rzucał swym ludziom gniewne spojrzenia.

Mike Terry położył dłoń na ramieniu Readera.

— Oto człowiek, który zgodził się zostać wasza ofiarą — jeśli potraficie go schwytać.

— Schwytamy go — powiedział Thompson. Wróciła mu już pewność siebie.

— Nie bądź taki pewny — upomniał go Terry. — Jim Reader walczył z dzikimi bykami — teraz ma za przeciwników szakale. Jest przeciętnym człowiekiem. On — to ludzie — a to oznacza ostateczną zgubę dla ciebie i osobników twojego pokroju.